Bunt dorosłych?
- Anna Turula
- 13 gru 2024
- 3 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 28 gru 2024
Z tym wpisem na blog chodzę już od jakiegoś czasu. Właściwie od poprzedniego wpisu, w którym refleksja o uczniach z Niebieskiej Szkoły stała się podstawą do szerszych rozważań na temat młodego pokolenia i jego funkcjonowania we współczesnym świecie.
Nie bez znaczenie jest fakt, że jednocześnie z tym moim wpisem wydarzyło się kilka różnych rzeczy. Wiem, wiem, korelacja, nie kozacja (że tak się ładnie po polsku wyrażę), ale te różne sprawy wzmocniły potrzebę napisania tego, co teraz piszę.
Listę wspomnianych zdarzeń otwiera deklaracja, która przed wakacjami była ważnym tematem w środowisku zainteresowanym szkołą. Swoje odejście ze szkoły ogłosili Paweł Łęcki i, zaraz po nim – Dawid Łasiński, Pan Belfer z Internetów. Obaj wystąpili w Akademickim Zaciszu u prof. Romana Lepperta.
Podczas tego spotkania obaj panowie wyjaśniali swoje motywy odejścia ze szkoły, odnosząc się do sytuacji nauczyciela w Polsce. Padły w tych wyjaśnieniach następujące uwagi:
0:25:00: Nie trawię tych sformułowań, że wiedzę mamy w telefonie i na wyciągnięcie ręki.
0:25:55: [O]kazywało się ostatnio, wśród różnych środowisk, że właściwie przemocą jest
wszystko. Siedzenie w ławce jest przemocą, oczekiwanie [czegoś od ucznia] jest przemocą.
0:28:20: Przez jakiś czas nie mogłem zupełnie zrozumieć, co oznacza to słynne słowo „relacja”.
1:09:30: Walcz[ę] o uważność i chęć pracy z uczniami, co jest katastrofalne teraz. Mogę stawać na głowie, a oni mają tak wyrąbane na mnie, bo nasłuchali się bredni w internecie.
10:09:56: Wszystko, co ja teraz robię, to jest wskazanie, że ja nie dbam o ich dobrostan. Że jak ja czegoś wymagam od mojego ucznia, to zaraz mogę oczekiwać, ze rodzic powie, że dziecko się stresuje.
1:10:24: Tak obniżyłem swoje wymagania wobec uczniów, ze to już nawet nie jest dno.
Przyznacie, że grubo. Panowie odeszli medialnie, z przytupem, ale szkoła jest też miejscem cichego buntu: starsi odchodzą, a młodzi nie chcą być nauczycielami. Niskie zarobki są oczywiście argumentem, ale nie jedynym. Zaraz po nich wymienia się roszczeniowych rodziców, z których wielu bardzo chętnie śpiewa w chórze biadahumanistów.
Termin "biedahumanizm" pojawił się zaraz po głośnym odejściu dwóch Panów Ł. Był jednym z wątków w burzy o zera, która przewaliła się przez moja bańkę chwilę potem. Charakteryzuję za prof. Lechem Mankiewiczem (z którego tablicy pochodzi zrzut ekranu niżej):

Równolegle do szkoły – choć bardziej w odniesieniu do zetek niż alf – dzieje się w pracy. Trochę podobnie do pp. Łęckiego i Łasińskiego, pracodawcy przyznają, że nie są zadowoleni z młodych pracowników z pokolenia Z. Twierdzą, że zetkom brak motywacji, profesjonalizmu czy umiejętności organizacyjnych przy słabych umiejętnościach interpersonalnych i problemach z przyjmowaniem krytyki.
Czyżby coś pękło w starym sposobie widzenia świata edukacji (i tego, co po niej)?
Zacznę od własnych pęknięć. Jeszcze kilka lat temu większość problemów z dyscypliną w (cudzej) klasie byłam skłonna przypisać temu, że nauczyciel niewystarczająco się przykłada. W efekcie lekcje są nudne a uczniowie zdemotywowani i niesforni. A tu nagle, na własnej skórze odczułam, że nauczyciel może być super fachowy ogólnie i świetnie przygotowany do konkretnych zajęć, mieć pełen szacunku stosunek do uczniów i zrozumienie dla ich potrzeb czy ograniczeń (tak, to o mnie, nie jestem fałszywie skromna), a i tak zderzy się z murem obojętności tych, którzy właściwie niczym się nie interesują. I z ich brakiem kindersztuby.
Kolejne pęknięcia, już nie moje, ale podobnie nie do pomyślenia jeszcze całkiem niedawno. Fakt, że w przestrzeni publicznej (Akademickie Zacisze; profil znanego profesora), otwartym tekstem padły obserwacje podobne do moich – że, mimo starań, trudno zainteresować niezainteresowanych uczniów – kiedyś nie miałby racji bytu. Nauczyciel, który by tak mówił, sam wydawałby na siebie wyrok: nie umie uczyć; nie zna najnowszych osiągnięć neuronauki (powinien się douczyć, najlepiej u nas); problem jest z nim, a nie z uczniami. A tu nagle kolejna rysa: ktoś głośno powiedział, że po prostu nieuczciwe jest powtarzanie nauczycielom tych samych komunałów o humanistycznym podejściu, o tym, że w dużej grupie zawsze da się zajęcia w pełni zindywidualizować (neuroróżnicować), trzeba tylko chcieć; że ....
Czyżbyśmy byli świadkami buntu dojrzałej części świata? Buntu przeciwko stawianiu wymagań (i granic) tylko dorosłym i ciągłej wyrozumiałości wobec dzieci / młodych? Buntu przeciwko tłumaczeniu różnych niepożądanych zachowań alf i zetek wyłącznie niewystarczalnością wspomnianych dorosłych? I jak duża część świata się buntuje?
Powodowana tym pytaniem jeszcze przed wakacjami zapisałam się do grupy „Rodzice nastolatków”. Z ciekawości, czy bunt – kiełkujący instytucjonalnie – i tam rośnie. Nic z tych rzeczy. Na grupowej tablicy codziennie pojawia się przynajmniej jeden post o tym, jak źle zachowuje się w domu nastolatek. Ale te posty utrzymane w formie lamentu (rodzice są ofiarami), nie deklaracji.
Zatem ... Bunt dorosłych? Może, ale nie powszechny – wśród buntujących się dorosłych ciągle brakuje tej jednej istotnej grupy. Choć jedną jaskółkę tej wiosny we wspomnianej grupie rodziców widziałam 😊

Dzień dobry, czuję się wywołany do tablicy :). Chętnie z Panią porozmawiam, proponuję kontakt przez FB. Pozdrawiam serdecznie. Lech Mankiewicz